kwi 05 2007

Tam gdzie gasną gwiazdy...


Komentarze: 0

Czy przodkowie mieli moralne prawo, by decydować za przyszłe pokolenia? Czy misja usprawiedliwiała fakt, że Ziemia stała się dla nich niemalże mitem, starym, zakurzonym, który trzeba znać właściwie tylko z obowiązku? Manta Saria, ogromny statek kosmiczny przemierzał przestrzeń już od ponad trzech tysięcy lat, by dokonać czegoś, co kiedyś byłoby uważane za czyste szaleństwo. Odkąd wieki temu naukowcy udowodnili, iż wszechświat w pewnym miejscu się kończy. Kiedy kolejnych parę wieków później dowiedziono, że ów kraniec jest zbudowany z materii, jakby ktoś specjalnie otoczył go wielkim murem, uznano, że sprawą najwyższej wagi będzie sprawdzenie, co się za nim kryje. Niektórzy nawet żartobliwie ochrzcili tą wyprawę mianem "odkryć boga" – wkrótce się okaże czy żarty nie były prorocze.

Mijali wiele egzotycznych galaktyk. Gdy tylko któraś rokowała nadzieję, na to że może istnieć tam życie lub choćby planeta, którą można by zasiedlić, natychmiast wysyłali sondy badawcze. Mimo braku sukcesów mogli sobie na tę rozrzutność pozwolić, gdyż dzięki dobrodziejstwom nanotechnologii owe pojazdy zbudowane były z zaledwie kilku tysięcy atomów. Trzy tysiąclecia przemierzania czarnej pustki. Ponad dwadzieścia pokoleń znających Ziemię jedynie z podręczników – czasami zadawał sobie pytanie czy to wszystko ma sens, czy nie zmierzają przypadkiem ku własnej zgubie? Czy mają prawo spojrzeć w twarz Boga? Udowodnić istnienie Najwyższego, jeśli naprawdę tam jest. Hans Olo od pięćdziesięciu dziewięciu lat przewodził wyprawie i nie było symulantu dnia, by nie dręczyły go te pytania. Pytania bez odpowiedzi. Najważniejsza w dziejach ludzkości eskapada została zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach. W fazie przygotowań najtwardszym orzechem do zgryzienia była kwestia produkcji pożywienia. Aby załoga nie pomarła z głodu musieliby mieć, ze sto razy większą od statku, ładownię pełną żywności. Upłynęło kilka lat, nim wynaleziono generator cząsteczkowy i jednocześnie uratowano cały projekt. Urządzenie przerabiało odpadki na atomy, z których mogło potem skonstruować dowolną rzecz, pożywienie, a nawet napój. Wybawienie i przekleństwo w jednym. Przekleństwo, bo nic nie mogło się zmarnować – nawet zmarłych i odchody muszą rozbijać na atomy (a potem jeść w postaci wygenerowanego pokarmu), nigdy nie poznają smaku prawdziwego ziemskiego jedzenia, soczystych owoców, krwistych steków. Wszystko co wyprodukowali miało podobny, lekko tekturowy posmak.
Zmarli przerabiani na pokarm – mimo iż spędził tu całe życie, mimo tego, że nie znał innego jedzenia, ta myśl wzbudzała w nim jakieś niedookreślone pierwotne uczucie obrzydzenia i grozy. Fakt, że jego organizm przetrawia przerobione odchody jeszcze jakoś dawało się znieść, ale to że być może któregoś dnia spożył rodziców, matkę, ojca...h, CDN..

d.k.a : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz